Na brak survival-horrorów Dreamcast narzekać nie
powinien, w końcu ma trzy części Resident Evil z genialną Code: Veronicą
włącznie, jest także D2, Alone In the Dark 4 ze swoim schizowym klimatem
zaszczucia. Wśród tych, bądź co bądź hitów jest jeszcze kilka pomniejszych
produkcji, które przeszły bez większego echa, tym samym nie skupiając wokół
siebie należytej popularności. Jednym z takich niedocenionych tytułów jest
właśnie m.in. Carrier.
Historia toczy się na tankowcu, z którym niespodziewanie urywa się kontakt.
W celu obadania zaistniałej sytuacji dowództwo wysyła helikopter ratowniczy
wraz z 2 agentami: Jack’iem Inglsem i Jessifer Manning. Z powodu
nieoczekiwanego ataku, helikopter awaryjnie ląduje na tankowcu, a my tracimy
kontakt z załogą. To nie będzie rutynowa misja....
Carrier to survival-horror ze stajni mało znanej firmy - Jaleco. Wydawać by
się mogło, że taka gra nie może być dobra. Z początku też miałem takie
wrażenie – idiotyczne głosy bohaterów, naiwne dialogi i oczywiście kupa
zombiakopodobych stworów czekających na kulkę w zgniły łeb. Jednak z czasem
gra wciąga, głównie za sprawą naprawdę dobrze zrealizowanej fabuły, która ma
ciekawe wątki i logicznie opowiada całość historii, jaka wydarzyła się na
tankowcu.
W czasie wędrówki po pokładach napotkamy też ocalałych pracowników statku,
którzy nie raz będą służyć nam pomocą. Same stwory są dość zróżnicowane,
poczynając od zwykłych zombiaków, zmutowanych pracowników statku, nadgniłych
stworków przypominających psy, dobrze znanych z Resident Evil. Jest też
jeszcze cała zgraja boss'ów czekających na spranie tyłków.
Wspomniane zombiaki nie przypominają tych z serii RE, wyglądają jak zwykli
ludzie, jednak kiedy się zbliży do takich to od razu atakują. Z pomocą
przychodzi specjalna lornetka/skaner wykrywająca istoty obce.
Sterowanie jest
niezwykle przyjemne, nie musimy wchodzić do menu przedmiotów, aby wybrać
spluwę. Klawiszem R wybieramy szybko interesującą nas broń, bez zbędnego
przerywania zabawy. Gra ma dwie grywalne postacie, najpierw rozróbę siejemy
jako Jack, a potem wskakujemy w obcisłe spodnie Jessifer.
Graficznie jest niezwykle pozytywnie, gra
zasuwa w 60 FPS’ach, co niezbyt pasuje do horroru - wszystko dzieje się za
szybko i nie zawsze mamy wystarczająco czasu na namysł. Czasem gra też
niemiłosiernie zalicza drop'y, jednak nie z powodu nadwyżki szczegółów, a z
niedopracowania silnika graficznego. Wnętrza pokładów tankowca są
zróżnicowane, poczynając od ciasnych ciemnych korytarzy, po spore hale,
kończąc na zazielenionych pokładach. Postacie są ładnie animowane, choć
czasem bije od ich ruchów sztucznością. Poza tym mają za dużo kolorów, co
też się tyczy niektórych pokładów. Gra jest nazbyt kolorowa i przez to psuje
się trochę klimat.
Muzycznie jest wporzo, melodie dobrze wbijają się w klimacik wędrowania po
tankowcu i zabijania zombiaków, natomiast głosy postaci jak wspominałem to
amatorszczyzna - na szczęście wypadają lepiej niż w House of the Dead 2.
Carrier ma parę bug'ów utrudniających zabawę, ale ma też kilka niezłych
momentów, które z pewnością warto zobaczyć. Wszyscy, którzy ukończyli
najlepsze horrory na DeCe mogą bez wahania sięgnąć po twór Jaleco, a z
pewnością spędzą z nim miłe chwile. Polecam.
Recenzja przeniesiona za zgodą autora
i dzięki uprzejmości strony : www.dc-world.neth.pl
|