Dragon Force - Recenzja gry  |  Autor - Venra



 

Historia w pigułce.
Konsola Saturn to 32-bitowe dziecko japońskiego koncernu SEGA, które dla wielu znane jest właściwie tylko z tego, że przegrało z kretesem walkę o odbiorców z Playstation. Satek to w opinii wielu progamistów, konsola na którą ciężko było programować z racji skomplikowanej architektury. Wiadome było też, że jest bezkonkurencyjny jak na swoje czasy w kwestii wyświetlania grafiki 2D. Sprzęt Segi nie zdążył osiągnąć maksimum możliwości z racji pospiesznego wprowadzenia na rynek, dużo mocniejszego Dreamcasta. Nie od dziś wiadomo, że rpgi zawsze wychodzą w dużych ilościach dopiero pod koniec żywota konsoli. Serwując najlepsze co można - zwłaszcza pod kątem grafiki.
Istotnie, na Saturnie nie ma aż tak wielu rpgów jak na PS1, za to większość z nich to eksluzywne projekty wyłącznie dla tego sprzętu - przynajmniej w anglojęzycznych krainach.
Jednym z takich tytułów jest Dragon Force, po angielsku dostępny tylko na Saturnie. Wyprodukowane przez Segę i tłumaczone przez wspaniałych mistrzów z Working Desings. Czy ten wydany bez mała 20 lat temu tytuł mógł konkurować z tytułami na PSX? Ba! Czy może jeszcze dziś nas bawić? Na te oraz inne pytania postaram się odpowiedzieć poniżej.


Smocza drużyna.
Pierwsze spore zaskoczenie to scenariusz. Jako że gra jest taktycznym rpgiem na modłę Ogre Battle spodziewałem się mocno nasyconej politycznymi intrygami fabuły. Nic z tych rzeczy, historia to dosyć sztampowa opowieść o "złym bogu" który budzi się po poprzedniej porażce. W tym samym czasie wybucha konflikt obejmujący cały kontynent. My zaś, stajemy po stronie jednego z królestw aby w ostatecznym rozrachunku pokonać wszystkich, jednocząc przy okazji właśnie Smoczą Drużynę aby zwyciężyć złego boga Madruka. Powiem szczerze - odczułem lekkie rozczarowanie. Z drugiej jednak strony to nawet odświeżające, gdyż zwykle rpgi taktyczne często są śmiertelnie poważne i polityczne. Uch, rymuję gdy recenzuję...
Dragon Force na początku oferuje 6 królestw, dopiero po przejściu gry odblokowane są kolejne. Zasadniczo są podobne do siebie z różnicą perspektywy okazjonalnie postaci, które można przyłączyć. Pomijam kwestie techniczne, ale je omówię ciut później.


101 vs 101.
Taka jest właśnie maksymalna liczba jednostek które możemy zobaczyć w trakcie jednej bitwy. Dobrze przeczytaliście, ponad 200 sprite'ów poruszających się na raz na ekranie! Dodajmy do tego elementy otoczenia. Oraz oczywiście dwóch generałów, którzy mogą rzucić czarem dla przykładu. Wszystko chodzi totalnie płynnie. Zero zwolnień. Istna maestria 2D do której z ówczesnych konsol tylko Saturn był zdolny. Poza ekranem bitewnym gdzie spędzamy sporo czasu, Dragon Force wykonany jest schludnie. Potężna mapa świata, dostępna od samego początku gry ukazana jest z lotu ptaka. Po niej maszerują postacie głównych dowodzących. Każda jednostka z danego kraju na mapie wygląda tak samo. Może to lekko nudne, ale ułatwia bardzo orientację w sytuacji gdy jednostek na raz widocznych jest kilkanaście. Menusy są proste w nawigacji. Bardzo przejrzyste - co było wręcz koniecznością. Przy zarządzaniu armią złożoną z kilkudziesięciu generałów inaczej być nie mogło. Mikro zarządzanie, które jest źle rozwiązane potrafi zdewastować przyjemność płynącą nawet z najlepszej gry. Dzięki Bogu udało się tego uniknąć.


Fabuła opowiadana jest planszami z co ważniejszymi zdarzeniami fabularnymi, plus dużo gadających głów i artów. Jedyne głosy usłyszymy w intro oraz outro. I chyba lepiej, że tylko tyle bo gra aktorska wypada dość przeciętnie. Muzyka nie porywa, ale nie przeszkadza. Motyw odgrywany podczas walki towarzyszy nam przez całą grę, właściwie jest tylko i aż tłem. Chociaż muszę wspomnieć, że muzyka z ekranu zarządzania królestwem według mojej żony była... irytująca. A miała ją okazję usłyszeć tylko kilka razy więc to chyba kwestia gustu. Mi nie przeszkadzała. Nie puszczam jej sobie z mp3 żeby nie było, ale spełniała swoją rolę.

RTS-RPG.
Nie jest to koncept nowy. Bardzo podobnie z wierzchu prezentuje się SNESowy Ogre Battle March of the Black Queen. Podobna mapa, podobne założenia. Gdy się wejdzie głębiej widać dużo różnic. Bitwami sterujemy sami, nie tylko ślemy jednostki w danym kierunku. Mamy olbrzymi wpływ na przebieg bitwy. Ba! Często jedna błędna decyzja spowoduje, że przegramy z kretesem. I odwrotnie. Jak pisałem skala starć jest nieporównywalna z racji ilości jednostek. To dalej podobne do siebie gry. Jeśli lubicie Ogre Battle, to Dragon Force jest jego młodszym ale bardziej rozbudowanym kuzynem.


Zajmijmy się samymi bitwami. Bezpośrednio sterujemy tylko przywódcą jednostki. Tuż przed rozpoczęciem wybieramy formację dla naszych wojsk. Następnie rozkazujemy co mają robić nasze jednostki. Opiszę to na zasadzie kilku przykładów aby rozjaśnić sytuację. Oponent wysłał na nas 80 sztuk kawalerii, my dysponujemy połową tej liczby. Są to łucznicy. Oczywista sprawa, zostają z tyłu i ostrzeliwują oponentów aż do ich wybicia. Z czynną pomocą generała, który swoimi zdolnościami przetrzebił szyki wroga. Inny przypadek. Wasz generał ma potężny czar idący środkiem pola. Widzimy, że ma wystarczająco MP aby go użyć oraz pasek cooldown ma prawie załadowany. Nasze wojsko na jedno polecenie rozchodzi się na boki pozwalając uniknąć ataku. Ostatni przykład. Na polu bitwy pozostał sam wrogi generał, nam zostało kilkunastu magów. Słabych w bezpośrednim starciu. Wysyłamy ich aby ustawili się tak by być poza zasięgiem miecza i co jakiś czas trafiać czarem dystansowym. Nawet jeśli nie ubijemy generała (co daje wygraną) to albo zmusimy go do poddania, w najgorszym wypadku zremisujemy starcie po upływie czasu. Bitwy w Dragon Force kończą się tylko gdy przywódca danej jednostki zostanie pokonany. Tak toczymy starcia do momentu gdy którejś stronie zabranie sił bojowych. Wyzerowanie HP przeciwnika daje dużą szansę na schwytanie go. A później na drodze negocjacji, dołączenie do naszej jedynej słusznej sprawy - świetny patent!

Statystykami opisani są tylko generałowie. Jednostki są od nich w pełni zależne. Co prawda poziomy doświadczenia są ważne, bardzo dużą rolę odgrywa również ilość jednostek, które są do naszej dyspozycji. Nawet słaby generał ale z dużą ilością jednostek oraz taktyką, może pokonać potęzniejszego oponenta. Urok taktycznego rpg. Mamy jeden slot na ekwipunek. Niezbyt wiele, ale zważywszy jednak na ilość zarządzania obecnego w grze śmiało powiem - dobrze, że tylko jeden.

Jak się gra? Zdobywamy zamki, toczymy bitwy. Bach koniec tygodnia. Podsumowanie oraz nagradzanie generałów. Bardzo ważna część. Ilość nagród wpływa na ilość dostępnych jednostek. Nagradzać możemy każdą jednostkę nie tylko te, które się sprawdziły w boju. Jest to konieczne również z innego powodu. Niektórzy oficerowie potrafią zdezerterować jeśli są źle traktowani. Bach, kolejny tydzień. I tak aż do podbicia całego kontynentu. Fabuła toczy się wraz z postępem ekspansji.


Nowa rubruka proszę państwa. Czepialstwo.
Pierwsza rzecz. Złe zbalansowanie niektórych jednostek. Smoczy ludzie są zbyt mocni dla wszystkich pozostałych jednostek walczących w zwarciu. Dwa, towarzyszyć generałom może tylko jeden typ jednostek. Nie ma możliwości mieszania. Zapewne wynika z ograniczeń sprzętowych. I tylko na początku rzuca się w oczy. Trzy, pewne mechaniki. Przykładowa sytuacja. Wróg atakuje nasz zamek. Z innej strony wysyłam mu posiłki, które juź właściwie są na miejscu. Pokonujemy napastników ledwie co. Oni wycofując się trafiają na posiłki, które również wygrywają ale poprzez ucieczkę przeciwnika. Z racji, że jest to bardzo blisko naszej twierdzy, trafiają od razu na zamek. Kolejna walka ale tym razem bez przygotowania. Zdobywają nasz zamek od razu, będąc zaatakowanym przez naszą poprzednią jednostkę. Mimo, że nie mieliśmy takiego zamiaru. Dużo jednostek w jednym miejscu potrafi wywołać spory chaos. Na mapie postacie potrafią się ślimaczyć. Koniec czepialstwa.


Smoki na Saturnie.
Opisywany tu RPG sprzed dwudziestu lat może bawić oraz konkurować z grami na Playstation One bez żadnych obaw. Dragon Force serwuje nas syndrom "jeszcze jedna tura". Zachwyca jakościa wykonania 2D. Bitwy są przemiodne i dynamiczne. Mikrozarządzanie rozwiązano niemal bezbłędnie. Duży wybór królestw, jednostek, serwuje zróżnicowany gameplay. Na początku przede wszystkim, później się to zlewa w jedną całość. Nie zabrakło również sekretów do odkrycia. Do tego multum własnych taktyk do opracowania. Bardzo dobra gra. Warta sprawdzenia!
Ach! I ważna rzecz. Remake w seri SEGAGES pojawił się również na PS2 - ale już tylko po japońsku. Natomiast druga cześć dostępna na Saturnie, doczekała się anglojęzycznego tłumaczenia przygotowanego przez fanów z Verve Fanworks!