Jest rok 2012. Nie oznajmiam Wam na szczęście
apokalipsy ale równie ważne wydażenie. To nadejście gry Gunlord i data kiedy posiadacze konsoli SEGA Dreamcast mogli zagrać w kolejny nowy
tytuł! Tak dobrze czytacie "nowy". Mimo kilkunastu lat na karku na sprzęt
Niebieskich nadal produkowane są gry. Ba! w kolejce na wydanie czekają już 3
kolejne nowe pozycje.
Wracając jednak do sedna tej recenzji, czas zapoznać się kolejnym dzieckiem
NG:Dev.Team. Niemiecka ekipa od jakiegoś czasu raczy nas portami ich
flagowych tytułów, które zawitały również na board Neo Geo MVS. Jak
większość z Was pewnie wie, bebeszki sprzętu firmowanego przez SNK mają
jeszcze więcej lat na kraku niż wnętrzności DeCe stąd konwersja nie
przysparza developerowi najmniejszych problemów. Brzmi fajnie, ale tak nie
do końca bo pojawią się też małe zgrzyty. Tu nastał ten czas gdy odpalę
konsolkę.
Historia przedstawiona w grze jest niby banalna ale ciekawa. Główny bohater zostaje
skazany za niepopełnione przestępstwa jednak udaje mu się uciec, a to
wszystko aby ratować żonę. Czy mu się to uda? Przekonacie się wędrując i
szalejąc z giwerą w świecie si-fi pomieszanym z fantasy. Jak wygląda ten cały
misz-masz światów? Czytajcie dalej, zacznę nietypowo bo od... wizualiów.
Grafika jest naprawdę przeciętna. O ile sama zabawa
jest ultra płyna i dynamiczna, w której nawet przy dużej zadymie nie
uświadczymy chwili zacięcia, to o tyle cały wygląd silnika 2D woła o podsienienie
jego jakości pod standardy Dreamcasta.
Widać bardzo dużą pikselozę, która w połączeniu ze standardową
rozdzielczością na dużych TV (szczególnie LCD) wygląda bardzo
słabo. Brak rozmycia nawet na drugoplanowych tłach posiadaczy DC może mocno
negatywnie zaskoczyć. Paleta kolorów też jest w większości bardzo ciemna i
szara. Szkoda, bo zdażają się miłe akcenty jak np. burza i padający deszcz,
czy choćby etap przy zachodzącym słońcu. Ale jest tego zdecydowanie za mało.
Niestety nie pochwale także wstawek CG - o ile zrobione są z pomysłem to o
tyle ich wygląd to poziom 16-bitowych gier. Bossowie, sama postać bohatera i
efekty wypluwanych pocisków to chyba najlepsza robota w całej oprawie graficznej.
Jest tego wszyskiego sporo, dodatkowo zawsze zajdzie się coś dużego pod
koniec poziomu do ubicia. Heros ma spory zestaw ruchów oraz strzałów. Może się wspinać, biegać,
skakać, turlać itp.
Razem z nim w podskokach możemy więc przejść do centrum samej zabawy.
Gra przypomina w 90% kultowy już shoooter znany np. z
Mega Drive czy Amigi pt. Turrican. Biegamy, skaczemy po poziomach i
strzelamy jak opętani do wszystkiego co się rusza. Do dyspozycji mamy dość
zróżnicowany zestaw broni o różnej sile rażenia. Do tego dochodzi możliwość
użycia silny całoplanszowy beam i czegoś w rodzaju liny energetycznej, która
czyści teren z wrogów w zasięgu 360o. Na dokładkę dano tam możliwość tzw.
roll'a. Czyli rozpędzenia zwiniętego w kule bohatera, który niszczy wszystko
na swojej drodze będę przez chwile nietykalnym. Dotkową rzeczą jest
zbieranie kryształów, które liczone są w ogólnej punktacji po każdym etapie.
Nie raz przyjdzie nam się wspinać, używać platform czy ruchomych schodów.
Dano nam nawet możliwość sterowanie statkiem, dzięki czemu jeden z poziom
zamienia się w shmupa! Na tzw. stage'ach znajdziecie również różnego rodzaju
power up'y i sekretne miejsca np. z dodatkowymi ogromnymi diamentami.
Gra się miło i przyjemnie. Niestety do czasu. Znikoma ilość trybów. Mamy ich
raptem dwa, z czego Arcade pewnie odpalicie raptem kilka razy. A dlaczego?
Brakuje wyboru jakiegokolwiek poziomu trudności. Stąd gra nawet w trybie
Story staje się z czasem coraz bardziej irytująca i coraz cięższa. Tu nie o
to chodzi, że to my jesteśmy słabymi graczami i dlatego sobie nie radzimy.
Czasem po prostu nie da się uniknąć setek pocisków, latających wkoło wrogów
i nie ma gdzie się nawet schować. Do tego liczba kredytów jest również
ograniczona, stąd nasuwa się pytanie czy macie aż tyle samozaparcia aby
przechodzić grę setki razy? Jeśli macie - wspaniale... w zamian niedostaniecie
nic. Żadnych bonusów, galerii, dodatków. Jedyne co Wam pozostaje to
internetowy ranking na stronie NG:Dev.Team, dzięki czemu w minimalnym
stopniu ktoś doceniu Wasz wysiłek.
Na tle tych moich wszystkich narzekać najciekawiej wypada muzyka. Rafael
Dyll po raz kolejny uraczył nas klimatem zbliżonym do Last Hope. Czuć w nim
trochę lata 90, które pomieszano z motywami związanymi z filmami typu
Star-Trek i elementami starego gaturnku muzycznego jakim jest trance. Nie
męczą ucha, nie przeszkadzają podczas gry. Szkoda tylko, że zbytnio kojarzą
się z pierwszą grą braci Hellwig. Słuchając innym kawałków założyciela
SoniQFactory, żałuje że nie dodał troszkę innych swoich sampli do ścieżki
dźwiękowej Gunlorda.
Nie mogę przyczepić się do odgłosów. Strzały, wybuchy itp. trzymają poziom.
Ciężko podsumować ten tytuł. Gra nie jest długa (9 sporych etapów),
rozgrywka z czasem staje się coraz trudniejsza co mniej wytrwałych graczy odstraszy od zakupu.
Mało tego - dość przeciętna grafika
zdecydowanie poniżej standardów DC dodatkowo demotywuje grającego. Jest to
port, który niestety obiektywnie mówiąc w pewnym
stopniu żeruje na portfelach posiadaczy sprzętu Segi, brakuje mu dużo do
poziomu np. domowej produkcji pt. Sturmwind.
Mimo, to jeśli lubicie trudne wyzwania rodem z 16-bitowych konsol, Gunlord może okazać się przysłowiowym
strzałem w... "naciąganą siódemkę" ale za to z power up'em!
Jeśli nie narzekacie na brak gotówki to śmiało udajcie się na zakupy aby
wesprzeć developera, dzięki czemu pewnie ujrzymy jeszcze nie jedną grą na
Makarona.
Reszta biedniejszych graczy niech czeka na dzieło Duranika lub liczy na
obniżenie ceny recenzowanej gry.
|