Czy da się sprawiedliwie ocenić grę, której
język nie pozwala zagłębić się w fabułę? Chęć podzielenia się swoją
opinią to jedno ale obawiam się że gier, do których nie napisono żadnego
skrtyptu tłumaczącego nie da się obiektywnie zrecenzować. W każym razie -
Quo Vadis spodobał mi się dzięki "atmosferze" space opery, w której
jest zatopiony. Przeglądając grupy dyskusyjne da się odnaleźć
streszczenia scenariusza czy charakterystyki bohaterów, jednak jak do dotąd
nikt nie pokusił się o napisanie skryptu [jak to miało miejsce z IMO
doskonałą grą Sakura Wars], dzięki któremu dałoby się zagłębić w świat
Quo Vadis z pełnym zrozumieniem. Po spędzeniu przy konsoli kilkunastu godzin
daję grze ocenę "dobry" i niech będzię że to 6.5 na mojej
skali, choć tego tekstu nie traktowałbym jako recenzji w dosłownym tego słowa
znaczeniu.
Wyłuskiwanie gier na "sobotni wieczór" z tzw. importów stanie się
chyba moim nowym hobby. Zupełnie przypadkowo na jednym forum natknąłem się
na informację, że rysownik odpowiedzialny za chara desing w dobrze znanej
space operze Macross maczał palce również w produkcji pewnej mało znanej
gry z konsoli SEGA Saturn. Po dokopaniu się do tytułu okazało się że gra
jest udaną strategią turową i żeby było ciekawiej jest tam całkiem sporo
elementów RPG. Gra nosi swojsko brzmiący tytuł Quo Vadis, ale tak dla
niepoznaki dzieje się "Long time ago in galaxy far far away", więc
miłośnicy prozy Henia S. mogą poczuć się zawiedzeni.
Fabuła jest mi bliżej nieznana, z filmików [raczej przeciętnej jakości]
wywnioskowałem, że przyjdzie nam śledzić historię absolwentów nieznanej
mi z nazwy szkoły taktycznej, których losy bedą się krzyżować w czasie
trwania wojennej zawieruchy. Wzajemne wibijanie sobie sprzętu będzie miało
miejse w rozległej przestrzeni kosmicznej gdzie nikt nie usłyszy twojego
krzyku... A krzyk będzie na widok informacji, że gra wymaga 216 bloków na
karcie pamięci... na co aż tyle? Nie wiem, ale według mnie to zbrodnia.
Sądząc po ilości tekstu jaki przewija się w grze [to jest my go
przewijamy, żeby w końcu pograć] zarówno fabuła jak i postaci, zostały
należycie przedstawione [ale to jeszcze nie poziom Sakura Wars 2 :)]. Przyjaźnie,
konflikty, miłostki i zdrady - to wszystko rozegra się na naszych oczach w
przerwach pomiędzy miedzygalaktycznymi bitwami.
Sama gra jest podzielona na dwie części. Mechanika części
fabularno-rozwojowej jest nam już dobrze znana z licznych przygodówkowych
klikanek z mniejszą lub większa ilości golizny, których japońscy bracia
natrzaskali w milionach. Fragment przygodówko- klikankowy to głównie
szwendanie się po okrętach i rozmowy z ładnie naszkicowanymi ludkami w
wykonanych w miarę wysokim poziomie sceneriach [choć odrobinę monotonnych].
Sądząc po ilości tekstów scenarzyści też wiedzieli za co forsę biorą.
Część druga to mapa taktyczna, na której tak manewrujemy naszą flotą, żeby
dobaść flotę przeciwnika [poczętek gry] lub stosując mnie lub nardziej
wyszukane trasy knujemy jak to podejść\uciec przed liczniejszymy i potężniejszymy
flotami przeciwnika [dalsza część gry]. Mapa jest rozległa, więc mamy duże
pole do popisu. Manewry to ciekawa sprawa, w zależności w jaki sposób
"podejdziemy" do jednostek przeciwnika takie możliwości będą nam
dane. Oczywiście największe korzyści daje atak na nieosłonięte tyły [można
zniszczyć okręt flagowy i zakończyć partię], na flanki napaść jest łatwiej,
lecz każde próby "zajścia" przeciwnika stają się ryzykowane gdy
ma on przewagę w regionie. Niektóre układy przypominają niekiedy bardziej
grę logiczną niż strategię, co jest dobre - na planszy mamy dość dużą
swobodę i stosunkowo mało ograniczeń co mi bardzo przypadło do gustu.
W trakcie walki dowódcy statków dostają
EXP i w rezultacie czegoś tam się uczą... a jakbym znał język japoński
to może bym wiedział na co ich statystyki mają wpływ w trakcie walk, a tak
muszę się przyznać że nie mam zielonego pojęcia :). Dowódców do wyboru
zawsze mamy kilku i przed większością bitew mamy wpływ do jakiego okrętu
zostanie on przydzielony i jakie jednostka będze miała miejsce w formacji.
Filmy przerywnikowe to dwie różne szkoły. Większość z nich to animki,
ale te doczyczące walk flot są renderami... OK wiemy już że Saturn nie
radził sobie z nimi byt dobrze [choć Dead or Alive pokazało że coś tam
jednak potrafi], ale te z Quo Vadis wykonane są poprawnie [a że widzimy je
dość często autorzy dali nam opcje wyłączenia filmów CG]. Muzyka przypadła
mi do gustu, niektóre utwory przypowodziły mi na myśl "podkład"
do starych niemych filmów, inne to co puszczane było w propagandówkach
"prosto z frontu", niektóre wywołały żywe skojarzenia z Dark
Savior, a jeszcze inne były po prostu świetnymi kawałkami wpadającymi w
ucho. Niestety niektóre motywy słyszymy częściej niż inne, a trzaski słyszane
przy zmianach ekranów irytują, więc opcja wyłączenia muzyki po jakimś
czasie zaczeła mnie kusić.
Co mogę powiedzieć o grze, której główną częścią była całkowicie
dla mnie niezrozumiała fabuła? Hm... na przykład to, że mi się podobała
:). Gra ładnie wykonana, [zapewne] ciekawa, a grafiki wykonane przez mojego
ulubionego japońskiego artystę dodają tytułowi tego "czegoś".
Nie wiem jak wam, ale mi gdy widzę takie perełki smutno się robi na myśl,
że gra nie została i raczej nie zostanie przetłumaczona na bardziej
zrozumiały język. Do zobaczania w drugiej części, w której zaszło ponoć
dużo znaczących zmian ułatwiających grę nieznającym japońskiego.
[Zapewne będzie to dungeon crawrel z dużą ilością tentacli ^^'].
|