Tech Romancer - Recenzja gry  |  Autor - Pita

 

Wielkie roboty i cycate dziewczyny.

Tak, dwa największe zboczenia japończyków. No, albo co najmniej dwa z całego tuzina ich największych zboczeń. W końcu kto kiedyś nie marzył, żeby zasiąść za sterami wielkiego robota, demolującego połowę miasta, mając przy swoim boku niewiastę o rozmiarze płuc przekraczającym wszelkie wyobrażenia? Tak jak myślałem – trafiłem w Wasze ukryte pragnienia. Ale nie ja jeden. Capcom w swoim Tech Romancer’ze pozwala choćby po części spełnić to marzenie. Bowiem mechów w różnych kształtach, kolorach i rodzajach jest ci tu pod dostatkiem a i kilka niewiast zacnych się znajdzie. A jeśli dodamy do tego masę kiczu w najczystszej postaci, arcade’owy klimat, nietypowy system i fakt, że gra należy do gatunku mordobić 3D? Krótko – Capcom jak zwykle w formie.


Dziadku a czego Ty masz takie duże działa?

Gra jest duchowym spadkobiercą Cyberbots: Full Metal Madness innej gry Capcomu, również traktującej o walkach wielkich robotów. Jeżeli mamy być już ściśli to samo Cyberbots ściśle wiązało się z inną grą tego producenta o wielkich robotach Armored Warriors (Powered Gear - Strategic Variant Armor Equipment w Japonii) dosyć znanej i lubianej chodzonej bijatyki. Zatem supermechobohater owej recenzji ma wspaniałe korzenie i napieprzanie się metalowymi członkami we krwi. Tech Romancer oryginalnie wyszedł na arcade’y, lecz później został skonwersowany też na Dreamcasta. Obie wersję różnią się jedynie szczegółami, o których będzie później. Teraz przejdźmy do mięska, czyli kiczowatych walk mechów .


Mięsko, czyli kiczowate walki mechów.

Sam pomysł wsadzenia nas w pancerną skórę dwunogiego buldożera podobał mi się odkąd tylko przeczytałem pierwsze informacje dotyczące gry ponad 10 lat temu. Moja chora imaginacja wyobrażała sobie dosyc sztampową klepankę dwóch blaszanych olbrzymów, w czasie której co nieco demolujemy również i okolicę. Jednak ta oto myśl jarała mnie niesamowicie, w sumie nie wiedzieć czemu. Być może młodzieńczy syndrom Transformersów ? Wreszcie gdy produkcja wpadła w moje trzęsące się łapska i ją odpaliłem, moje wyobrażenie o bijatykach 3D zostało całkowicie zmiecione, wywrócone do góry nogami i wyplute. Bowiem magicy z Capcomu zafundowali nam system opierający się w równej mierze na walce bezpośredniej jak i... dystansowej. I nie mówię tu o rzucanym od czasu fireballem, hadoukenem , czy innym latającym cholerstwem w stronę wroga, systemie znanym z większości bijatyk 2D, lecz pojedynkach które mogą się toczyć jedynie na broń dystansową. Lasery, rakiety, granaty, podkładane bomby. FENOMENALNY pomysł. Czegoś takiego chyba jeszcze nie było. Choć zdarzają się postacie preferujące dany typ walki, w ruch idą zarówno działa jak i włócznie, łuki czy miecze, ale prawdziwym kluczem do sukcesu jest odpowiednie mieszanie ciosów z bliska, broni dalekosiężnych i przedmiotów.

 Dokładnie przedmioty czyli wielkie zdziwko w bijatyce, a developerzy znaleźli im ciekawe zastosowanie. Mogą to być bronie, ładunki wybuchowe czy dopalacze a korzystanie z nich jest łatwe, miłe, przyjemne i często zgubne dla wroga. Zatem ilość taktyk jest wprost porażająca i niesamowita. W czasie pojedynku możemy zacząć strzelać w wroga z daleka, podbić go wielka łapą, posłać mu rakiety by następnie wkomponować go w posadzkę, gdzie już czekają na niego wcześniej zastawione pułapki. Walki odbywają się w pełnym środowisku 3D tj. możemy okrążać przeciwnika, błyskawicznie schodzić z linii i przemieszczać się po całych arenach. Skok jest umieszczony pod innym przyciskiem. A to nie koniec nietypowych bajerów jakie przyjdzie nam podziwiać – gra nie dzieli się na konkretne rundy, każdy zawodnik ma 2 paski energii, a walka się konczy po wyczerpaniu obu. Zastosowanie znane choćby z serii Vampire Hunter/DarkStalkers ale nadal miodne i świeże a tu dodatkowo wzbogacone o ciekawą nowinkę – poziom pancerza. Niektóre ataki nie czynią większego spustoszenia w energii przecinki, lecz jego pancerzu. A gdy ten zostanie zniszczony nasz wróg nie może się skutecznie blokowac, a wszelkie ciosy odbierają mu ogromne ilości energii. Oprocz ataków specjalnych istnieją jeszcze tzw. Final Atack, który możemy odpalić w momencie, gdy przeciwnikowi zostaje 50% drugiego paska energii. Jeżeli atak wejdzie zabija wroga natychmiast. System walki jest miodny, dobry i zbalansowany. Zarazem łączy w sobie sterowanie z części bijatyk 3D, oraz momentami masochistyczne wykręcanie kółek, półkółek i ćwierćkółek. Nowatorskie podejście.


BOOM!!!!!!!

Za to zawodnicy jakimi przyjdzie nam kierowac to klasa sama w sobie. Klasa kiczu dokładnie . Niesamowite wymieszanie wszystkiego z wszystkim, połączone z typowo japońską krzykliwością, oraz klimatem tak automatowym, że aż czuć za sobą bandę żuli i smród szlugów nawet grając samemu. Wystarczy popatrzeć na ich imiona, aby przekonac się jak Capcom pojechał po całości: Armor Knight G(Grand) Kaiser, Super Defense Armour Dixen, Pulsion, Strategic Variable Fighter Rafaga, Infinite Body Twinzam V, The Messenger of Beauty and Justice Diana-17, Heavy Armour Tank Wise Duck, Magical Patched Robot Bolon, Mariou Shogun Gourai, Variant Armor Blodia II Custom etc. inspirowane takimi seriami jak Gundam, Macross, Ultraman... Typowe humanoidalne roboty, ludzie zakuci w pancerz, ociężałe mechy o ostrych kształtach, ogromne golemy, dziewoje w pancerzach, chodzące domeczki.

 Naprawdę nie tego oczekiwałem – byłem pewien walk normalnych, dużych humanoidalnych mechów a dostałem przekrój przez praktycznie wszelkie możliwe szkoły projektowania tych budzących respekt maszyn. Tylko tutaj dziewczyna prowadząca robota wyglądającego jak koparka zmutowana z ciągnikiem i domem na kółkach będzie walczyć z metalową wersją Power Ranger’a. Tylko tutaj Capcomow'a wersja Metal Gear Rex'a napieprza ciągłym ogniem do mangowej panienki zakutej w różowy pancerz za która latają serduszka przy co drugim ataku. Tylko tutaj do przygód supelo bishonena można ujrzeć tak poronione historie, że mogłyby służyć za scenariusz do nowych Finali! Oprócz tego zaginione egipskie bestie, pseudo-transformersy i budzący respekt madafaka na końcu designem przypominający mi Darkona z Teknomana. Oraz jak się wie wiele innych . Mieszanka z pozoru poroniona, ale poroniona w boski sposób. To growy odpowiednik tego samego kiczu, który w świecie filmu funduje nam Tarantino. Przerysowany, śmieszny, głupawy, intrygujący. Co ciekawe, niektóre z robotów mogą być dosiadane przez różnych pilotów co ma lekki wpływ na walkę i zmienia fabułę w trybie Story.


Coś rdzewieje.

A skoro jesteśmy przy trybach to tutaj Capcom dał ciała niczym gimnazjalistka na technoimprezie . Oprócz VS, przeznaczonego na 2 graczy, samotników czekają aż dwa tryby do wyboru: Story i Challenge. Pierwszy przedstawia nam bzdurne historyjki stojące za naszymi zmaganiami, przeplatane walkami, dialogami rodem z telenoweli i obrazkami na pierwszy rzut oka wyjętymi wprost z jakiegoś anime. Challenge to coś al'a Arcade znane z innych gier. Dodatkowo wersja na DeCeka oferuje kilka minigier na kartę pamięci. W sumie tryb Story można uznac za udany, oprócz tego w zmaganiach możemy odkryc kilku dodatkowych zawodników, bądź wariacji podstawowej ekipy.


Technicznie gra mimo upływu lat trzyma się nadal przyzwoicie. Muzyka niezła, odgłosy walki dobre, speaker jak zwykle daje radę. Grafika lepiej prezentuje się oczywiście na DC, lecz obie wersje są podobne – proste 3D, niewiele wieloboków, prymitywne modele, ładnie nasycone barwy, niektóre elementy otoczenia w 2D, średnie efekty specjalne, lecz całość jest bardzo schludna, estetyczna i mimo ogólnej biedy wygląda nad zwyczaj poprawnie. Mimo to brakuje jakiegoś opadu szczeny, niezwykłych aren, większej oryginalności mechów, Rzemieślnicza robota z jakiej znany jest Capcom, ale można było się spodziewać więcej.


Sumując – warto. Jeżeli macie możliwość zagrania w ten tytuł po prostu warto go sprawdzić i samemu się przekonać jak do gustu przypadnie tak nietypowa pozycja jak Techromancer. Aby gdy już zasiądziemy za sterami mecha z wielkopłucną dziewoją znów zakrzyknąć: VIVA LA CAPCOM! VIVA LA ARCADIA!

Recenzja przeniesiona za zgodą autora i dzięki uprzejmości strony : www.dc-world.neth.pl