Under Defeat - Recenzja gry  |  Autor - Tomcio

 

Dzięki płycie arcade Naomi (w pełni opartej na bebechach z DC), konsola z zakręconym logosem nawet cztery lata po oficjalnej śmierci otrzymywała świeży i godny uwagi soft. Choć były to głównie scrollowane shootery, wierni posiadacze DeCe i tak mieli z czego się cieszyć. Zwłaszcza, że gry z tego gatunku prezentowały wysoki poziom – patrząc na przykład Under Defeat widać to doskonale.

Dzieło G. Revolution przedstawia konflikt między dwiema wymyślonymi przez twórców frakcjami, Union i Empire. Ta pierwsza jest w zdecydowanej mniejszości i przegrywa wojnę ze znacznie mocarniejszym oponentem. Nie wszystko jest jednak przesądzone, bowiem Union ma w rękawie jednego, ale bardzo sugestywnego asa – parę młodych, niezwykle atrakcyjnych kobiet, będących pilotami bojowego helikoptera. W nich cała nadzieja na to, by kraj nie uległ naciskowi wroga i nie stał się od niego uzależniony.

W Under Defeat zasiadasz więc za sterami śmigłowca (jest dostępny tylko jeden model), który oferuje zaledwie jeden rodzaj wystrzeliwanych pocisków. Dodatkowo, w trakcie walki można przyzwać wsparcie, bardzo pomocne w wychodzeniu z opresji bez szwanku. Takim „wspomagaczem” jest mała satelitka, pojawiająca się po napełnieniu pewnego paska. Sama wyszukuje ona sobie cele, skupiając na nich ogień. Wówczas, gdy jej energia spadnie do zera, działko samoistnie wybucha (następuje to również po bezpośrednim zetknięciu z przeciwnikiem). Na ów stateczek nie działają natomiast wrogie pociski. W przeciwieństwie do śmigłowca, działko może wypluwać z siebie aż trzy typy strzałów: Vulcan, Cannon i Rocket. Aby zmienić rodzaj wystrzeliwanych przez satelitę pocisków, należy zebrać odpowiednią ikonkę. Zostają one niekiedy wydzielane ze zniszczonych jednostek oponenta i latają swobodnie po planszy.

W przypadku podwyższonego ciśnienia (setki zmierzających w stronę śmigłowca strzałów, dziesiątki jednostek wroga na ekranie), zdecydowanie warto przywołać nalot bombowy. Za jego sprawą większość widocznych oddziałów oponenta rozsypuje się w drobny mak. Liczba takich ataków jest ograniczona, więc nie ma mowy o nieustannym ich używaniu.
Ogółem G. Revolution w swym flagowym tytule umieściło 5 różnorodnych etapów. Standardowo każdy z nich uwieńczony jest bossem. Warto nadmienić, że co słabszym manualnie Graczom sprawić mogą one dość duże kłopoty (ze wskazaniem na czwartego i piątego „szefa”). Co do pozostałych jednostek, to robią one wrażenie przede wszystkim swym zróżnicowaniem. Od oddziałów naziemnych (czołgi, działa przeciwlotnicze), przez wszelkiego rodzaju okręty, aż po powietrzne jednostki (kilka rodzajów helikopterów).

Oprawa graficzna jest oszałamiająca i pokazuje tym samym moc 128 – bitowej platformy SEGI. Z powodzeniem można stwierdzić, że developer odpowiedzialny za Under Defeat wykrzesał ze skostniałego DeCeka absolutnie wszystko, co się dało. Cudownie prezentują się wybuchy (kilkukrotnie przebijające te z Ikarugi), a także dym. Ten pięknie rozpływa się w powietrzu, zupełnie jak w rzeczywistości. Modele wrogich oddziałów i otoczenie to także Liga Mistrzów pod względem wykonania. Zadbano nawet o takie szczegóły, jak odbicie śmigłowca w wodzie, bujające się od siły wybuchów drzewa i biegające po farmie krowy (które także da radę zabić!).

Efekty dźwiękowe są miłe dla ucha. Odgłosy bitwy pozwalają wczuć się w wojenny klimat. Muzyczki przygrywające z głośników telewizora także nie pozostawiają wiele do życzenia. Jako ciekawostkę należy podać, że gracz może wybierać miedzy ścieżką dźwiękową obecną w wersji automatowej i soundtrackiem zaaranżowanym specjalnie z myślą o Makaronie.
Jednokrotne przejście gry (co zajmie około godzinę) daje dostęp do zmienionych etapów. Są to zazwyczaj levele „odbite w lustrze” względem oryginałów, lecz także różnią się od pierwowzoru wieloma niuansami (np. inna pora roku). Poza tym na odkrycie czekają również smakowicie wykonane koncept arty, pogrupowane tematycznie.

Chociaż, że w bibliotece gier na DeCe względnie dużo jest arcade’owych strzelanin, Under Defeat występuje duży krok przed szereg. Można narzekać, że jest tylko jeden helikopter do wyboru, że plansz jest trochę zbyt mało, ale… po co? Nic bowiem nie zmieni faktu, iż G. Revolution spłodziło jeden z najlepszych tytułów w swoim gatunku.