|
|
|
Warsong (Langrisser) - Recenzja
gry | Autor - Judas
|
|
Zacznę od tego, iż Warsong nie zrobił w Stanach
oszałamiającej kariery. To bardzo niedobrze, zważywszy na fakt, że była to
pierwsza gra z serii znanej w Kraju Kwitnącej Wiśni pod tytułem Langrisser.
Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, iż wyniki sprzedaży pierwszego
Warsonga przełożyły się na to, że biały człowiek nie mógł cieszyć się
zlokalizowanymi kolejnymi odsłonami sagi. Szkoda wielka, tym bardziej, że
Warsong posiadał sporo ciekawych rozwiązań, pokazywał potencjał, rozwijany w
kolejnych częściach. Dość powiedzieć, że już druga część Langrissera (wydana
w Japonii między innymi na Megadrive i Super Famicoma), jest już bardzo
atrakcyjnym kąskiem (graficznie i "technicznie" ;), zwłaszcza ta ostatnia).
Fabuła
Potężne
imperium atakuje Królestwo Baltii. Baltia, chociaż nie jest wyjątkowo
potężnym mocarstwem, posiada jednak przedmiot pożądania innych - święty
miecz, tytułowy Warsong. Według przekazywanych przez pokolenia legend, oręż
ten zapewnia ogromną moc temu, kto nim włada. Nic dziwnego, że każdy
porządny badass walkę o podbój świata rozpoczyna od próby zdobycia tego
kawałka żelaza(?). Głównym bohaterem gry, którego poznajemy w tych
nieciekawych okolicznościach jest książę Garett. Kiedy sytuacja staje się
beznadziejna, jedynym rozwiązaniem jest odwrót, albo raczej ucieczka. Ojciec
Garetta, Król Alfador (mrraaau;)?)* prosi syna, by szukał pomocy w sąsiednim
królestwie. Jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach, ucieczka nie jest
haniebnym końcem historii księcia, ale początkiem jego krucjaty. Zmagań
zmierzających do odzyskania królestwa (w miarę szybko) i zniszczenia zła,
zagrażającego całemu uniwersum (przez resztę gry;)). Do realizacji celu
będziesz oczywiście potrzebował pewnego artefaktu... Hmm... Słyszałeś już
podobną historię? Jeśli tak (khy, khy... Fire Emblem... khy, khy), witaj w
klubie (rzuć okiem na screeny, pamiętasz Og(u)mę i jego charakterystyczną,
"kenshinowską" bliznę? Taylor też taką ma;)).
Jak to bywa w tego typu produkcjach fabuła odkrywana jest
przed graczem za pośrednictwem wprowadzeń, poprzedzających każdą bitwę oraz
dialogów prowadzonych już na polu walki. Ogólnie fabuła nie straszy, zaś
sposób jej prezentacji jest całkiem zgrabny i przykuwa do ekranu. Nie wiem
jak prezentują się w tym aspekcie późniejsze części, natomiast druga odsłona
serii jest zdecydowanie jednym z bardziej "przegadanych" RPGów, w jakie dane
mi było grać (długie wprowadzenia, nieskończone dialogi bitewne). Na
szczęście w pierwszej części dawka tekstu jest znacznie mniejsza;) (i nie
to, że jestem przeciwnikiem słowa pisanego, ale jak chcę sobie poczytać to
biorę książkę ^^).
Pod koniec gry fabuła zalicza kilka bardzo spektakularnych
zwrotów. Kiedy główny bohater ginie przypadkowo, nadziewając się na miecz
zbója Fake'a przy zsiadaniu z konia, ten ostatni postanawia podszyć się pod
niego, niejako odkupując swoje przewinienie. Po tym tragicznym wydarzeniu,
kiedy drużyna jest całkowicie zdruzgotana, tak szalone posunięcie wydaje się
jedynie słusznym. Jak się okazuje Fake jest łudząco podobny do zamordowanego
księcia. Książe natomiast był ostatnią nadzieją całego świata Illusia, gdyż
opowiadana przez lud przepowiednia mówiła, iż zło pokonać może jedynie
"Dobry z Dwóch" i wszelkie znaki na niebie wskazywały, iż to właśnie zmarły
przedwcześnie książe. W ostatnim rozdziale okazuje się jednak, iż śmierć z
ręki Fake'a nie była przypadkowa i jest on (Fake) "Złym z Dwóch", czyli
zagubionym bratem bliźniakiem Garreta, o którym mówiła przepowiednia.
Przepowiednia ta stawiała go w bardzo złym świetle, wskazując w nim
najwierniejszego sługę Pana Ciemności. Nie będę opisywał wydarzeń kończących
grę, ale zapewniam, że będzie mocno emocjonalnie...**
Reasumując, Warsong należy do rodziny strategicznych RPG, toteż fabuła nie
jest najistotniejszym elementem gry, którym to jest...
System
Gra składa się z około 20 bitew, zwanych scenariuszami. Oceniajac
pamiętajmy, kiedy gra powstawała (premiera w 1991r.). W takim kontekście
rozwiązania zastosowane w Warsongu mogą budzić uznanie i szacunek. System
przedstawiany tu rozgrywany jest w standardowych turach, to znaczy, że
najpierw gracz porusza wszystkimi swoimi jednostkami, następnie to samo
czyni przeciwnik.
Zadania stawiane przed graczem w kolejnych są zróżnicowane - począwszy od
dotarcia do określonego miejsca, poprzez wyeliminowanie konkretnego
przeciwnika, aż po tradycyjne wyrżnięcie w pień wszystkich przeciwników.
Drużyna gracza koncentruje się wokół bohaterów, rekrutowanych do naszej
"armii wyzwolenia" w trakcie postępów w grze. Porównując grę z serią Fire
Emblem (dla osób znających obie serie porównanie to jest naturalne),
dostajemy jednak znacznie mniej postaci do dyspozycji, około 10. Natomiast
skala samych potyczek jest już znacznie większa w opisywanej pozycji. Jak
to?, spytasz, skoro w Emblemach można było wysyłać do boju kilkunastoosobową
drużynę, tutaj zaś w sumie mamy 10 postaci? Już tłumaczę.
Otóż o ile taki "generał" jest kluczową postacią, tak czymże jest generał
bez swoich żołnierzy?;). Przed walką możemy zwerbować do ośmiu jednostek
(regularnych żołnierzy, konnicę, łuczników, czy nawet syreny) dla każdego z
bohaterów i odpowiednio je dozbroić.
Postaci
opisane są kilkoma typowo RPGowymi parametrami, zaś osiągnąwszy odpowiedni
poziom doświadczenia mają możliwość zmiany klasy.
Każdy z herosów posiada "pole oddziaływania", co ma pozytywny wpływ na
parametry jego podwładnych, jeśli znajdują się w wewnątrz tego pola.
Zobrazujmy to sobie na koniec: Załóżmy, że gracz desygnuje do walki 6
bohaterów, każdy z nich "zabiera" komplet podwładnych. Mamy zatem na mapie
ponad 50 jednostek, dorzućmy (co najmniej) drugie tyle przeciwnika, robi
wrażenie? Nic dziwnego, że późniejsze scenariusze zabierają nieco czasu...
Twórcy gry doszli do wniosku, że samo przemieszczenie tylu jednostek może
być mocno uciążliwe, toteż podwładni naszych herosów zostali obdarzeni w
szczątkową sztuczną inteligencję (modyfikowaną za pomocą prostych poleceń).
Pomysłowe i nowatorskie (chociaż z oczywistych względów nie zawsze się
sprawdza i działa tak, jakbyśmy oczekiwali).
Grafika
Grafika jest przyjemna dla oka, chociaż niezbyt szczegółowa. Nie odstrasza
jednak i jest czytelna, a to przecież najważniejsze dla gier z tego gatunku.
Jednostki są dość małe, ale w końcu trzeba było ich zmieścić całkiem sporo
na mapie. Za to efekty towarzyszące atakom (czary) są w porządku i robią
całkiem pozytywne wrażenie.
Graficzne przedstawienie starć przypomina te zastosowane w serii "Advance
Wars", choć walczące postaci są bardziej żwawe i mobilne;). Na osobną
wzmiankę zasługują portrety postaci. Są bardzo ładne, sugestywnie oddano
zwłaszcza wizerunki postaci żeńskich, co nie powinno szczególnie dziwić,
jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż ich autorem jest Satoshi Urushihara
(Urushibara)...
Podsumowanie
Warsong to solidny kawałek softu. Gra jest dość trudna, zaś poziom
rozbudowania i skomplikowania, mimo pozornej prostoty pozwala graczowi
(przynajmniej w pewnym zakresie) na dość dużą swobodę doboru stylu
prowadzenia rozgrywki, chociażby poprzez wybór, czy stawiamy na ilość
jednostek (maksymalizacja jednostek uczestniczących w bitwie), czy też ich
jakość (koncentrowanie się na szybkim rozwoju bohaterów), bądź strategię
lokującą się gdzieś pośrodku.
Rozgrywka umilana jest przez "okocieszące" arty postaci. W momencie wydania
gry nie miała praktycznie konkurencji (szczególnie na sprzęcie Segi,
zwłaszcza poza Japonią).
Uważam, że chociaż obecnie gracz, (np. dzięki emulacji czy
ogólnemu przyrostowi wydanych tytułów z dziedziny sRPG) ma znacznie większy
wybór pozycji "do zaliczenia", warto sięgnąć po recenzowaną pozycję. Ten
świat po prostu warto uratować...
* jak zapewne wiecie, Alfador to kot Janusa;)
** Spokojnie, spokojnie - to NIE był SPOILER! napisanie zwyczajnej recenzji
nie spełnia moich aspiracji, dlatego też postanowiłem dorzucić coś od
siebie:. Zatem ten paskudnie "spoilujący" akapit nie ma w sobie absolutnie
nic z rzeczywistej fabuły gry;), jest całkowicie zmyślony. Po co zatem...?
Dziwny jestem? Hmm....;)
|
|
|
|
|