Robale zawitały już
chyba na każdej platformie – osobne wersje otrzymały m. in. Game Boy
Advance, PlayStation czy X360 (XLA). Nie sposób nawet zliczyć, ile edycji
pojawiło się na rynku od czasów pierwowzoru na kultową Amigę.
Multiplatformowy charakter serii spowodował również, iż cykl kojarzony
jest niewątpliwie przez wszystkich Graczy na Ziemi. Także przez nabywców ciągle
żywego Dreamcasta, bowiem na niego pojawiła się w 2000 roku trzecia pełnoprawna
część sagi, nazwana Armageddon.
Osobom, które ostatnie
lat trzynaście spędziły gdzieś na afrykańskich stepach przypomnę tylko,
że klasyczne Wormsy to turowa strategia 2D, gdzie główne skrzypce grają
uzbrojone po zęby glisty. Tak, to nie żart – na w pełni zniszczalnej
arenie regularny bój toczą ze sobą co najmniej dwie grupy robali, zabijając
się nawzajem przy pomocy bardzo wymyślnego arsenału. Dżdżownice mogą
wybierać bowiem spośród zarówno normalnych (bazooka, dynamit, granaty),
jak i tych mniej standardowych (wybuchająca owca, skunks, bomba banan) broni.
Jak już wspomniałem, bitwy rozgrywają się na dwuwymiarowych planszach, które
można w 100% zniszczyć, siejąc zniszczenie na prawo i lewo.
Wszystkie
levele otacza woda – wpadnięcie do niej dla pechowego robala oznacza
natychmiastową śmierć poprzez utonięcie. Wszechobecny wiatr ma natomiast
niebagatelne znaczenie dla samej rozgrywki, a to z tego względu, iż na
pociski konkretnych broni działa odpowiednia siła natury. Wszystko postępuje
zgodnie z prawami fizyki, więc kluczem do sukcesu nie tylko jest odpowiednie
wykorzystanie samej broni, ale i kierunku i siły wiatru. Co jakiś czas na
arenę zostają zsyłane specjalne paczki z bonusowym uzbrojeniem lub
dodatkowymi punktami życia (co poprzedza charakterystyczny odgłos lecącego
helikoptera na dwie lub jedną kolejkę przed całym faktem).
Tyle celem przypomnienia,
teraz należałoby zająć się grą właściwą, czyli Works Armagedon w
wersji na naszego „Makarona”. Pojedynczy Gracz może uczestniczyć
w misjach, rozwijać własne umiejętności w trybie „Training”
lub wyzwać na pojedynek konsolę. Wszelkie zadania wymagają od grającego
naprawdę dużej celności i odpowiedniej strategii. Jeśli chodzi zaś o
standardowe walki Player VS Computer, to trzeba koniecznie nabąknąć, że
konsola idealnie wręcz planuje każdy ruch, co oczywiście przekłada się na
równie dokładne trafienia. Dzięki temu nie można pozbyć się wrażenia, iż
wirtualny przeciwnik za każdym razem oszukuje.
Średnio rozbudowany tryb
single w całej serii Works od zawsze stanowił tylko dodatek do potyczek
wieloosobowych – tak jest i tym razem. Przyznam bez bicia, że po
otrzymaniu WA już po dwóch godzinach samotnej zabawy olałem opcje gry dla
pojedynczego Gracza i, uprzednio zapraszając kumpli, rozpocząłem grę z żywymi
przeciwnikami. Choć do multi przeznaczono zaledwie jeden tryb (co raczej nie
dziwi), fun płynący z rozgrywki jest niebywale większy od tego zawartego w
singlu. Mogę stwierdzić jedno: gra pod tym względem nadal potrafi nadać
rumieńców każdej, nawet najbardziej drętwej imprezie (zwłaszcza, że do
grania w kilka osób wystarczy tylko pad!).
O grafice wiele pisać nie
trzeba, bo i po co. Jest bardzo prosta i czytelna, kolorowe plansze i tła
akurat pasują do humorystycznego charakteru gry. Muzyka spełnia swoją rolę
dobrze (Wormsy komentują zgryźliwie wydarzenia na ekranie, co przysporzy uśmiechu
wielu osobom). Zastrzeżenia można mieć do sporadycznych spadków
framerate’u, ale zdarzają sięone podczas tury przeciwnika, kiedy w tym
czasie gracz swobodni ogląda mapę. W mojej opinii taki mankament jest
niedopuszczalny, tymbardziej, że w analogicznej wersji WA na Szaraka on nie
występuje.
Jak więc wypada
konfrontacja ośmioletniej gry z rzeczywistością? Jak najbardziej
pozytywnie! Brakuje trochę edytora plansz (z którym pobawić się mogli
posiadacze Błaszaków), w oczy kłuje również zbyt duża liczba wymaganych
wolnych bloków na karcie pamięci (33!). Niemniej, pozycja ta jest bardzo
udana, szczególnie w multi, gdzie osiąga niebotycznie wysoki poziom. Grając
samemu odejmijcie 2 oczka z oceny za grywalnośc.
PS. Warto wspomnieć, że
robaczki wypluwają z siebie polskie okrzyki, gdy zmienimy język w
ustawieniach gry - ot taki mały narodowy akcent - przyp. Rolly.
|